На главную Аккаунт Файлы Ссылки Форум Учебник F.A.Q. Skins/Themes Модули
Поиск
Блок основного меню

    Banderia Prutenorum
    Литовская Метрика

Блок информации сайта
Администрация
Deli2Отправить Deli2 email

memorandum
Рекомендовать нас
Посетители сайта
2005/12/29 23:24:08 | Rok 1660
Раздел: PAMIĘTNIKI JANA CHRYZOSTOMA PASKA | Автор: Deli2 | Рейтинг: 3.08 (24) Оценить | Хитов 3684
PAMIĘTNIKI JANA CHRYZOSTOMA PASKA Z CZASÓW PANOWANIA JANA KAZIMIERZA, MICHAŁA KORYBUTA I JANA III / WYDANE Z RĘKOPISMU PRZEZ EDWARDA RACZYŃSKIEGO

/72/
...

      Skoro tedy od Sapiehy, hetmana litewskiego, przyszła wiadomość, że też już wojsko litewskie wymoderowało się jako mogąc, zaraz i my ruszyliśmy się i poszliśmy traktem ku Mścikowu. Chowański też, hetman moskiewski, wyszedł ku nam ze wszystką potęgą, której miał 40,000 ludzi, zostawiwszy pod Lachowicami niewiele coś ludzi, żeby obozu pilnowali, i fortecę przecie, której już tak długo dobywali, /73/ żeby nieprzestawali attakować i żeby jej niedali wytchnąć. Obiecował bowiem sobie wziąć ją zaraz za powrotem, z imprezy nas wprzód rozgromiwszy, i szedł właśnie tak, jak wilk na stado owiec, bo już się tak był zaprawił na Litwinach, że już zawsze do nich chodził jak na pewne zwycięstwo. Posłał więc Naszczokina, drugiego hetmana, kilka mil przed sobą, z pięciu tysiącami ludzi wybornych, żeby się z nami powitał. W wigilię tedy świętych Piotra i Pawła zetknęły się z naszą przednią strażą, która, że niebyła tak mocną jak on podjazd moskiewski, posłali do wojska, dając znać o nieprzyjacielu, że go już widzą na oko. A wtem Moskale impetem na nich skoczyli. Niżeli tedy chorągwie i ochotnicy przyszli, w srogim ogniu była przednia straż, ale przecie potężnie ich wspierali. Już było trupa i z tej i z owej strony potrosze, aż dopiero, skorośmy przyszli, obróci się na nas połowa Moskali, a drudzy już też tam z przednią strażą kończą. Potężnie tedy uderzą na nas, chcąc nas pierwszym swoim zamachem skonfundować, aleśmy jednak wytrzymali, lubo kilkunastu z koni spadło. Gdy widzą, że i tu opierają się mocno, już w drugiem starciu nie tak rzeźwo pokazali się, a wtem też wychodzi z chojniaków chorągiew Tuszyńskiego i Antonowicza tatarska 200 koni, a wyszedłszy zaraz rysią idą. Moskale poczęli się mieszać. My też natarli. Nuż w nich; złamaliśmy ich zaraz; a dopiero wziąwszy na szablę, już rzadko kto i strzelił, jeno tak cięto; ostatek ich poszedł w rozsypkę. Dopieroż gonić; dojeżdżano i bito. Wtem zaszło słońce, wojsko też nadeszło i tu na owem stanęło pobojowisku. Tak tedy przez całą noc trzymaliśmy konie w ręku, dwa pułki w placowej straży postawiwszy. Litwini tuż przy nas stanęli, których było 9000 z wielkim hetmanem Sapiehą; a Gąsiewski, natenczas polny hetman i podskarbi, siedział w Moskwie w więzieniu, od tegoto Chowańskiego schowany. Tego szczęścia spodziewał się i z nami, nawet kiedy przodem Naszczokina wysłał, zlecił mu tak: „żebyś mi się starał dostać żywcem Czarnieckiego i Połubińskiego, aby Gąsiewski miał się z kim zabawić." Było tedy na 40,000 Moskali, naszego wojska i z Litwinami tylko 15,000. Bardzoto mała kupka, ale przecie nadzieja nas cieszyła, bo co trup /74/ padł, to zawsze za nimi głowę, co wojennicy sądzę za znak zwycięstwa, kiedy trup głowami za nieprzyjacielem pada. Tak tedy owej nocy jeśdź było co, bośmy kazali nabrać sucharów w sakwy, w wozy; gorzalina też była w blaszanych ładownicach, jakich natenczas zażywano. Zakropiwszy się tedy po razu, po dwa, zawróciła się potrosze i głowa, aż się też i spać zachciało. Jaki taki położywszy się na trawie, śpi. Służył z nami Kaczewski, Radomianin, wielki przechera; ten mówi do mnie: „Panie Janie! na co mamy pięść pod głowę klaśdź, układźmy się miasto poduszki na tym Moskalu." (Leżał bowiem blisko tłusty Moskal zastrzelony.) Ja odpowiadam: „Dobrze, dla kompanii." On więc z jednej strony, ja z drugiej, położyliśmy głowy, konie do rąk za cugle okręciwszy, i takeśmy zasnęli, śpiąc może ze trzy godziny. Gdy już było nadedniem, tak w nim coś gruchnęło, żeśmy się obadwaj porwali; podobno się to tam jeszcze coś było zataiło ducha. Skoro się trochę rozwidniło, zaraz przez munsztuk kazano trąbić wsiadanego. Ruszyło się wojsko, żebyśmy, Pana Boga wziąwszy na pomoc, wcześnie zaczęli tę igraszkę. Idąc tedy, każdy odprawował swoje nabożeństwo; śpiewano godzinki; kapelani, na komach jadąc, słuchali spowiedzi; każdy się dysponował, żeby był jak najgotowszy na śmierć. Przyszedłszy tedy o pół mili od Połongi, stanęło wojsko do szyku bojowego. Czarniecki uszykował swoje lewe, a Sapieha swoje prawe skrzydło, a Połubiński armaty i piechotę. Szliśmy tedy szykiem i dopiero w obliczu nieprzyjaciela stanąwszy, chcieli nasi wodzowie, żeby nieprzyjaciel wyszedł do nas za przeprawę, ale nie mogąc go wywabić, kazali postąpić dalej. Wyszło nareszcie ku nam za przeprawę ze sześć tysięcy piechoty, aleć jak poszły do nich nasze trzy półki, zaraz ich wystrzelali i z tej strony wyparowali za izekę. Poczęli tedy z tamtej strony bić z armat i razić naszych: towarzysza jednego, podle mnie stojącego, jak uderzyła kula w łeb jego konia, to aż ogonem wyleciała, a towarzysz poleciał do góry od kulbaki wyżej niżli na trzy łokcie i nic mu nie było. Gdzie szło lewe skrzydło i korpus, tam mieli ciężką przeprawę; gdzie zaś nasze prawe skrzydło, tośmy mieli błota jak przez siedmioro stajan, i miejscami koń zapadał /75/ po tebinki, miejscami też uszedł po wierzchu, tylko że się tak owe chwasty zrosłe zaginały jak pierzyna. Prawie połowa była takich, którzy piechotą za sobą konie prowadzili. My się tu z owego błota dobywamy, a tu już bitwa potężna na lewem skrzydle. Był tedy wprost przeciw naszej przeprawie folwark oparkaniony; Moskale spodziewając się, że tam nasi będą próbowali szczęścia, zasadzili lam kilkaset piechoty i 4 działka. Nie pokazowali się nam wtenczas, aż dopiero kiedyśmy się wybijali z tego błota na twardy ląd, wysunęła się piechota i nuż pocznie do nas ognia dawać, nuż poczną i z dział parzyć; jak grad lecą kule; padło natenczas naszych dużo, a drudzy zostali postrzelani. Poszliśmy zatem na nich hurmem, bośmy widzieli, że przyjdzie nam poginąć, gdybyśmy im mieli tył podać, i jużeśmy tak na oślep w ogień leźli, żeśmy się z nimi zmieszali, jak ziarno z sieczką, bo już trudno było inaczej. Okrutna wtedy powstała rzeźba w owej gęstwinie, a najgorsze były berdysze; kwadrans jednak nie wyszedł od owego zmieszania, a wycięliśmy ich tak, że i jeden nie uszedł, bo w szczerem polu, powiadano, miało ich być 100. Z naszych też kto legł, ten leżał, a kto co otrzymał, ten musiał cierpieć; podemną konia gniadego postrzelono w pierś, cięto berdyszem w łeb i drugi raz w kolano. Jeszczebym go był użył, gdyby nie ta kolanowa rana, bo ja takie miałem szczęście do koni w wojsku, że nie pamiętam, abym którego przedał, kupiwszy go drogo, ale każdy albo skaleczał, albo zdechł, albo go zabito, i to nieszczęście wygnało mię z wojska, bobym ja był i do tego czasu żołnierzem, ale już i ojca nie stawało kupować koni i mnie też już było obmierzło to szczęście, na które nie raz zapłakać musiałem. Przesiadłem się więc wtenczas na mego myszkę, kazawszy pachołkowi, co na nim siedział, wędrować nazad za przeprawę po konia, aleć mię nie zadługo dogonił na lepszym koniu, niżeli ja siedział, tojest na zdobytym. Docinamy ową piechotę, a Trubecki leci ordynowany owym na sukurs z dziesięcią chorągwiami Bojarów dumnych i z trzema tysięcy rajtaryi. Stanęliśmy tedy tyłem do owych, a frontem do nieprzyjaciela. Wpadają na nas tak, jakoby chcieli zjeść; wytrzymaliśmy jednak, bośmy /76/ i musieli. Kiedy zaś widzimy, że nas pchają w owe błota, zewrzemy się z nimi potężnie; rajtarya sypała do nas gęsty ogień, z nas zaś rzadko kto strzelił, bośmy już powystrzelali na owę piechotę, a nabić znowu było niepodobna, bo czas niepozwolił. I tak powiadam, ze w okazyi nabicie najpotrzebniejsze, kiedy idziesz do nieprzyjaciela, ale nabijać, kiedyto już wojska się zetrą, rzadko się to trafi, szabla natenczas grunt. Tak tedy szablami ten tego, ten też owego w bożą godzinę, bo i owym jużeśmy tak przygrywali mocno, że i strzelby nabijać nie mogli. A po staremu już nam rzeczy nie szły tak twardo, choćto na nas z gotowym ogniem przypadli. Przemagaliśmy się tedy właśnie jak owo, kiedy dwaj zapasy chodzą, ten tego, ten też owego nachylając. Trubecki jako cygan uwija się na szpakowatym kałmuku. Pada trupów gęsto, i nawet chorągwi ich leżało na ziemi ze sześć. Towarzysz starosty dobrzyńskiego, jak ciął w głowę Trubeckiego, to aż mu kołpak spadł; zaraz go dwaj porwali pod ręce i poprowadzili. Dopiero hossudarowie w nogi do szyków; my za nimi; wpędziliśmy ich, siekąc, aż między samo ich wojsko. Padła ich wtedy z połowa na placu. A tu jako w garcu już się sam korpus potyka. Litwini na lewem skrzydle także niepróżnują, ale przecie nie tak na nich, jak na nas najlepsze siły obracają, bo ich już lekce ważyli. Obróciły się tedy niektóre półki świeże i naodwrót znowu poszły. Zobaczywszy wojewoda nasze chorągwie już w tyle szyków nieprzyjacielskich, posłał do Sapiehy, aby dla Boga wszystkiemi silami natrzeć i rozrywać Moskali, bo półk królewski zgubimy. A wtem też już Moskale mieszają się, kręcą, wiercą, właśnie jak owo, kiedy komu źle za stołem siedzieć. Już było znać po nich trwogę. Ci też, których na nas obrócono, biją się już nie z ochotą. Poskoczą do nas, to znowu od nas, a wtem natrze na nich korpus potężnie. Huzarskie chorągwie skoczyły, my też tu z tyłu uderzymy na nich. Jużeśmy trochę mieli czasu i do nabicia strzelby, a wtem Moskale w nogi. Wszystko tedy wojsko na nas uciekało; bijże teraz, którego ci się spodoba; wybieraj: ten piękny, ten jeszcze piękniejszy. Obaczyłem dalej moje chorągiew, przybiegnę do niej, aż tu i szęściu ludzi niema przy /77/ niej; i drugie chorągwie także bez ludzi. Co żywo poza-ganiało się; sieką, raną, gonią. Mówię do chorążego: „Nagrodził mi Pan Bóg mego gniadego; dał mi za niego innego gniadego, bardzo pięknego konia, alem go tam oddał obcemu człowiekowi; niewiem, jeżeli mię dojdzie." Pyta chorąży: „A to czyj płowy?" Powiadam, że i ten mój. Przerzedziło się już znacznie lewe skrzydło moskiewskie i sam środek. A tu prawe skrzydło moskiewskie, które się z naszem lewem potykało, poczyna także uciekać. Znowu zrobiła się gęstwa taka, że tu jednego gonisz, a drugi tuż nad karkiem stoi z szablą; tego docinasz, a drugi jak zając pod smycz leci; trzeba było mieć głowę jak na śrubach, i przed się i za się oglądać się. Ucieka chorąży, hoży Moskal, chorągiew pod siebie włożywszy; zajadę go, złożę pistolet; ten woła: „pożałuj", i oddaje mi chorągiew. Prowadzę go; modli się okrutnie, ręce składa. Myślę sobie: już też tego żywcem zaprowadzę, aż tu ze 400 Moskali, wielka kupka, już prawie na mnie wpadają; ów też chorąży począł się ociągać, łubom go rozbroił. Widząc, że i onego nieuprowadzę i sam zginę, uderzyłem go sztychem, spadł, a sam z ową chorągwią uskoczyłem się im z traktu. A tu na nich jadą Litwini, tu z boków przybiegają ci, co są w przodzie nas, i już na nich czekają. Ja też cisnąwszy owę chorągiew śliczną, złocistą, do nich się udałem, bo mi jeszcze żal było niebić, kiedy było kogo. Tych docinamy, a druga chmura takaż, albo większa, następuje; tych biją, aż tu inni. Dosyć na tern, aż ręce ustawały, bo wszyscy owi, którym się udało uciec, nie mogli uciekać tylko podle naszych chorągwi, które im najpierwej w tyle stanęły. Było tedy tej rzeźby przez 3 mile. Wracamy się już nazad, a drudzy jeszcze gonią; żal mi, że nikogo żywcem nie mam, ale się końmi cieszę, osobliwie gniadym, który był bardzo piękny, ale niewiem, jak mi się nada; wtem wysunie się kilkunastu Moskali z lasa, co się tam byli w niewielkim gaiku zataili, a którychto ruszono jako stado sarn. Ucieka jeden na ślicznym koniu, na którym rząd bogaty, złocisty, huzarską modą, suknie jedwabne, kołpak haftowany, bogaty; przebiega go nasi co żywo i z tej i z owej strony; ja go najbliżej będąc i rozumiejąc, że to sam Chowański, /78/ wołam: „stój, nie bój się, będziesz miał pożałowanie." Już trochę począł wstrzymywać konia i spojrzał na mnie z boku; nie zdałem mu się do tej konfidencyi, żemto był w szarym kontuszu; nie ufał mi, rozumiejąc, że jestem jaki pachołek, chołota, których się oni najbardziej boją, mówiąc, że u takich ludzi żadnej nie znajdzie dyskrecyi (jak zaś i sam o tem powiadał). Ale obaczył on zdała towarzysza naszego, który był w czerwonej sukni, w karmazynowym wytartym kontuszu i na takiej szkapie, żeby go był i do sądnego dnia nie dogonił; ale wnosił po ubiorze, że to ktoś znaczny, i wprost do niego jechał. Z tych, co mu drogę zabiegali, strzelił jeden do niego, lecz chybił. Chorąży zaś po staremu pędzi do owego towarzysza w czerwieni; ten ze strachu począł się kręcić na szkapie i dopiero ochłonął, gdy obaczył, że ów oddaje mi szablę i pistolety w heban i śrebro oprawne, i woła: „pożałuj;" wziąłem go żywcem. Chowański sam, już w ucieczce dwa razy w głowę cięty, uszedł; piechota zaś wszystka, małoco naruszona, oprócz owych kilkuset na raz wyciętych, została żywcem, a było ich 18,000 ludzi, i poszła do bliskiej brzeziny, zasiecz uczyniwszy. Otoczono ich do koła armatami i piechotą, bo obrzednia była owa brzezina; dawano do nich ognia z dział, że na wylot kule przechodziły, i na tę i na owę stronę, a potem jak ich to osłabiono z armaty, dopiero ze wszystkich stron uderzono na nich i w pień wycięto. Trudno też krwi ludzkiej w kupie tyle widzieć, jak tam było, bo lud gęsto bardzo stał i tak też ginął, bo trup na trupa padł, a do tego owa brzezina na pagórku była, a krew lała się ztamtąd strumieniami, właśnie tak, jak owo po walnym deszczu woda. Pozjeżdżaliśmy się tedy do chorągwi, aż też już mój pachołek odebrał konia zdobycznego gniadego, ale jak go tylko odebrał od tamtego, zaraz go postrzelono pod łopatkę, musiałem go przedać ślachcicowi za 10 zł., a najmniej wart był 800 albo 1,000 zł. Poznali więźniowie tego konia i powiadali, że na nim siedział Żmijow, wojewoda, szwagier Naszczokina, hetmana polnego. Nabrano wtedy Moskali jak bydła. Hetman najwyższy, Chowański, dwa razy cięty, uciekł. Drugi hetman, Szczerba, zginął. (Boto u nich kilku jest hetmanów w wojsku). Wojewodów, kniaziów, /79/ bojarów dumnych, naginęło siła. Z Chowańskim nie uszło konnych nad 4,000, a było wojska, jako sam ten pisarz powiadał od Kaczowskiego wzięty, 46,000; armat zaś zostało 60. Owe samopały dońskie i różną strzelbę, berdyszów, to chłopi nawet brali. Byli tedy natenczas kommissarze nasi w Mińsku na traktatach z Moskwą. Obawiając się Czarniecki, żeby ich Chowański, uciekając, z sobą nie zabrał, posłał na całą noc 12 chorągwi dobrych, między któremi i nasze, aby ich ocalić. Kommendę dano Borzęckiemu Pawłowi. Po owej tedy tak ciężkiej robocie z koni nie zsiadając, poszliśmy nocą do miasta; już kości w sobie nie czuje człowiek od srogiego sturbowania. Mówi kommendant: „Mości panowie! trzebaby nam tu języka, żebyśmy przecie wiedzieli, co się w mieście dzieje. Proszę, kto ochotny, skoczyć by i na przedmieście, i wziąć lada chłopa." Nie mówią nic, po prostu wszystkim się nie chce. Kiedy widzi, że nie masz ochoty, mówi: „Proszę przynajmniej z 15 koni dla kompanii, kto łaskaw, i bądźcie gotowi, kiedy nas tam poczną bić." Z pod jego chorągwi nie wyjechało więcej jak dwóch. Ja pamiętając jego łaskę pod Kozieradami w mojem nieszczęściu, wyjechałem, a obaczywszy mnie, wyjechało z pod naszej chorągwi 20 koni.
...

 

  1 2 3 4 5 6 7 8 9 10  

Родственные ссылки
» Другие статьи раздела PAMIĘTNIKI JANA CHRYZOSTOMA PASKA
» Эта статья от пользователя Deli2

5 cамых читаемых статей из раздела PAMIĘTNIKI JANA CHRYZOSTOMA PASKA:
» Rok 1660

5 последних статей раздела PAMIĘTNIKI JANA CHRYZOSTOMA PASKA:
» Rok 1660

¤ Перевести статью в страницу для печати
¤ Послать эту cтатью другу

MyArticles 0.6 Alpha 9 for RUNCMS: by RunCms.ru


- Страница создана за 0.04 сек. -